Podanie swojego numeru
telefonu było już w pewnym sensie deklaracją. Przynajmniej
wyłącznie w mojej głowie. Nie mniej jednak, długie rozmowy jakie
toczyliśmy wpływały pozytywnie na moje podejście i z dnia na
dzień pomagały mi budować przeświadczenie o tym, że właśnie
ten mężczyzna „został wybrany” na mojego Pana i wcale nie
zamierza mnie skrzywdzić. Przynajmniej nie w takim sensie, jakiego
mogłabym się obawiać.
- Zadzwonię dzisiaj po pracy.
Wszystko wydawało się jak
najbardziej zrozumiałe, a jednak dla mnie było nadal cholernie nie
realne. Spotkanie? Jakie spotkanie? Zadzwoni....? Eee, nie możliwe.
Cały czas do końca nie wierzyłam w tą całą historię. A jednak
wielkimi krokami zbliżało się moje zderzenie z rzeczywistością.

- Dziś po południu zadzwoni
ten domin, o którym Ci mówiłam. Troszkę się stresuję.
- Ale nie działa to na Ciebie
psychicznie? Nie masz doła z tego powodu?
I w tym momencie olśniło
mnie, że nie... Lęk, który przepełniał mnie od środka przez tak
długi czas, w tym wypadku wyparował. Traktowałam to zupełnie
zwyczajnie, pomimo tego, że E nadał temu bardzo oficjalny ton.
Owszem, sam fakt nieco mnie stresował, ale nie na tyle, by pojmować
to w kategoriach zagrożenia. Raczej towarzyszyło mi przyjemne
podniecenie i poczucie podniosłości tego momentu, podjęcia pewnej
decyzji. Mój przyszły Władca przestał być tylko „kandydatem na Pana”,
był już wybrańcem z wielu.
Godziny mijały, a moment jego
wyjścia z pracy zbliżał się z zawrotną prędkością. Jak to ze
mną bywa, im bliżej zdarzenia właściwego, tym bardziej topniała
moja pewność siebie i nierealność tego wydarzenia. A kiedy w
końcu mój telefon delikatnie zawibrował, wszystkie flaki
przewróciły mi się do góry nogami. Nie było w tym nic z
romantycznych „motyli w brzuchu”. Nie... To było zwyczajne
przerażenie stukającego do bram mojej świadomości.
- Cześć Kornelko...
No tak... Delikatne
przypomnienie o moim malutkim kłamstewku.
Ciepły, męski głos... O
dziwo, nad wyraz ciepły i przyjacielski. Spodziewałam się raczej
chłodu i... obcości, a otrzymałam przyjemne, bliskie mi dźwięki,
które razem składały się na zachęcający, uspokajający głos.
Nie wystarczyło to jednak dla zabicia demonów mojej przeszłości...
Nie pamiętam nawet o czym rozmawialiśmy. W uszach mi szumiało, a
przed oczami... Będąc szczerą, oprócz głosu E, nie pamiętam
zupełnie nic innego, poza tym, że leżałam na moim łóżku,
twarzą do ściany, trzymając telefon na kablu... Później
zmieniłam pozycję. Siedziałam po turecku. I to ciepłe wiosenne
słońce, które wlewało się przez zasłony do mojego pokoju.
Tak bardzo starałam się
skrócić tę rozmowę do minimum... Chciałam już wrócić na
bezpieczne łącze internetowe, gdzie nie słyszał w moim głosie
uczuć, ani stresu, gdzie nie musiałam odpowiadać natychmiast,
gdzie mogłam skupić się na tym CO do mnie pisze, a nie wyłapywać
sensu spomiędzy mojego zachwytu jego głosem.
Kiedy odłożyłam słuchawkę,
na moment pogrążyłam się we wspomnieniach. Stając przy salonowym
oknie, z drżącymi ramionami i ciałem odbierałam telefon od
Roberta. Jego głos był chłodny i ostry. Władczy. Aż zanadto.
Szybka wymiana kilku zdań, przypomnienie o zadaniu – to wszystko.
Nie pytał o nic poza tym, co interesowało go najbardziej. W końcu
nie miał być moim przyjacielem a Panem...
E odstawał od mojego
wyuczonego wyobrażenia. Nie zdobywał mojego posłuszeństwa lękiem
a zainteresowaniem. Czy wiedział, że właśnie tego brakuje mi w
życiu codziennym? Tego nie wiem, i chyba tylko on jeden jest w
stanie odpowiedzieć na to pytanie. Wiem jednak, że przez większość
czasu nasze rozmowy dotyczyły życia, szarej codzienności i tego, z
czym każde z nas ma do czynienia. Wiedziałam, że popełniam błąd mówiąc mu o wszystkim w zamian otrzymując jedynie skrawek
informacji, ale postanowiłam po raz ostatni już postawić wszystko
na jedną kartę. Oddać się w całości i w całości czerpać z
pełnego oddania. Skrajnie głupie? Być może... Dziś nie żałuję...
Czas płynął. Pierwsza
rozmowa przyszpiliła mnie lękiem i stresem, lecz każda
kolejna była czystą przyjemnością. Lubiłam kiedy do mnie
dzwonił. Zwłaszcza, że wybierał momenty, w których najbardziej
potrzebowałam rozmowy. Nigdy nie bywał w tych rozmowach „groźny”. Często rzucał pewne podteksty, ale w gruncie rzeczy czułam jak bardzo chce mnie poznać i że póki co, jest to jedyny jego cel.
Któregoś popołudnia mój
telefon cichutko dał znać że otrzymałam nową wiadomość
tekstową. Darek.
- Słuchaj, piszę z taką
Marysią. Podobno daje każdemu! Już zacieram ręce.
- Tylko żebyś się jakimś
pieroństwem nie zaraził.
- Spokojnie, nie jestem głupi.
Umawiam się z nią pomału... Mogę u Ciebie jak mamy nie będzie?
- Em.. A co JA mam wtedy
robić?
- Oj no coś wymyślisz...
- Mhm, no ok.
- A może trójkącik?
- Hmm... :>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz